Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prawdę: gdzie się podział ten człowiek? kto to był? To nie twój brat. Mów.
Panas patrzał długo na niego, oczyma jakby wzgardy i politowania pełnemi, a potém ruszając ramionami, odezwał się:
Co ci mam mówić? nie wiem nic... nic... Szabla moja, pistolety moje. Brat u mnie był, nie ma więcéj nic i nie powiem, bo nie wiem.
— A znasz ty rotmistrza? — spytał Welder — z nim żartów nie ma. On ciebie nie lubi, on cię żałować nie będzie; nie powiesz prawdy, to cię na męki wezmą.
— Niech biorą! — westchnął Panas.
Welder pochodził po izbie... podumał.
— Chodź za mną — rzekł.
Posłuszny starzec powlókł się.
Przeszli trzy izby zarzucone uprzężą i rupieciami, w czwartéj były leżące drzwi w podłodze, z ogromnym zamkiem. Welder począł kłódkę odmykać, drzwi odjął, pokazały się schody, skinął na Panasa.
— Poszedł przodem! — zawołał.
Chwilę się wahał stary... myślał, ale wkrótce posłuszny przystąpił do schodów i powoli w dół schodzić począł. W murku stała latarka, którą Welder zapalił i poszedł za nim. Kilkanaście schodów kończyło się drugiemi drzwiami zamczystemi, Panas stał przed niemi i czekał. Welder dobył kluczy i otwierał zwolna, potém wskazał staremu, ażeby przodem szedł. Korytarz był sklepiony, długi, wilgotny. Po