Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podchmielone przybyło, humory wkrótce stały się krzykliwe i taniec począł rozpasany po pokojach, aż się szyby trzęsły. Przeplatano go śpiewkami po staroświecku, nie zawsze bardzo udatnemi, ale obudzającemi śmiechy i rumieńce.
W pierwszéj zaraz chwili po wiwacie z kielicha, zauważała młodzież, iż gospodarz zniknął, oddawszy pannę Salomeę jednemu ze swoich. Nie zdziwiło to nikogo, boć musiał się w domu rozporządzić, gdy żona była chora — szły więc tany daléj ożywione, a sędzia z kielichem, dobrawszy sobie rezydenta ex-porucznika, niejakiego Marmarosza, opowiadał mu o dawnych czasach, przeplatając powieść gęstą czkawką i gęściejszém jeszcze Lala me!
Gospodarza dosyć jakoś długi czas widać nie było. Odwołał go stary totumfacki, prawa ręka jego, znienawidzony we dworze, niby burgrabia, niby marszałek, Welder, pół Polaka, pół Niemca, który pod niebytność pańską miał nad ludźmi, gospodarstwem i nad samą panią nawet nadzór i władzę.
Welder służył niegdy w wojsku, a pono nawet przy działach bywał i na swój stan dość był światły, mówił po niemiecku, bąkał po łacinie, powierzchowność miał niepozorną starego zakrystyana, twarz długą, wyschłą, wąs rzadki, brwi napuściste; ale człowieka na świecie nie było, któryby go lubił i mógł się doń przywiązać. Nawet Wit posługiwał się nim z pewną obawą i ostrożnością, choć się z sobą znali i wiązali jeszcze od wojska i ostatniéj wojny.