Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie kłam i nie szkaluj.
— Powiem prawdę, a wy mnie puścicie, co wam po mnie? Strzeżcie się rotmistrza, ja na was już nie pójdę, woli Bożéj nie ma, to darmo.
— Gdzieżeście się spotkali z rotmistrzem?
— W lesie, przywlókł się odarty i wylękły, nie mówił, co mu się stało, a wściekły był bardzo. Tośmy go nakarmili i dali mu spocząć u siebie. I tam się ze mną układał, że za życie wasze da pięćset czerwońców i zadatek położył.
Piotr słuchał blady stojąc.
— Gdzież on jest? — zapytał.
— Moi mi mówili, że do Borszczówki końmi proboszczowskiemi pojechał potém, i nie wiem, co się stało.
— Słuchaj Neliga, rzekł Piotr, słowo mi daj choć zbójeckie, że mi na życie godzić nie będziesz?
— Słowo zbójeckie! ej! krzyknął Neliga, nie gorsze ono czasem od szlacheckiego. Komum je dał, nie złamałem nigdy. Znalić mnie ludzie, anim bił i zabijał, gdy nie było potrzeby.
— Rzuć że to rzemiosło, dodał Piotr, a wolnym będziesz.
Starym jest może kaleką będę na życie, bo się z rany wylizać trudno, zostawcież mnie, mruknął Neliga, a nie! to was proszę, przyłóżcie mi do ucha pistolet i kulą przez łeb, żeby się długo nie męczyć.
Piotr skinął i kazał go rozwiązać. — Idź z Bogiem i nie grzesz! Jakiś czas, gdy pęta z niego zdjęto,