Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęśliwie, iż go z konia zwalił. Reszta ludzi widząc wodza na ziemi, zamiast napastować Piotra, zwróciła się ku niemu, starając go pochwycić i unieść, ale tuż im wpadli tamci na karki i popłoch taki rzucili na nich, iż draby koni pozbywszy, w las uchodzić zaczęli. Przypadła służba od wozów, wzięto rannego Neligę, który już ani słowa nie pisnął. Raz czy dwa starał się świśnięciem swoich nawołać, ale mu ręce wnet spętano i świsnąć Kulesz nie dał. Leżał na ziemi oblany krwią, a choć się targał i szarpał, musiał w końcu poprzestać obrony rozpaczliwéj, gdy poczuł, że mu ona rany jego pogorsza. Wiązano go, gdy Piotr przystąpił.
— E! ozwał się schrypłym głosem zbój, Pan Bóg wam rozum dał i poratował, coście rąk naszych uszli, podziękowalibyście Panu Bogu i nie męczyli człowieka. Co wam z tego przyjdzie, jak mnie powieszą?
Kulesz zawołał:
— Milcz, dawnoś ty na szubienicę zasłużył.
— A no! mało ich takich, co zasłużyli, a nie wiszą. Jeszczem ci ja przecie nie najgorszy, rzekł spokojnie zbój. Ja wam mówię, dajcie mi pokój, to się mścić nie będę, a nie, to moi wam gumna popalą i dwory z dymem puszczą. Jam ci na życie jegomości nie nastawał, rzekł, zwracając się do Piotra, nie moja to rzecz, a dajcie mi wolność, powiem wam, kto mnie na to namówił i kto zapłacił.
Piotr pobladł.