Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żeby do izby wrócił, sam się wstrzymał nieco, a po chwili udał się za nim. Alkierz był otwarty, Aronek blady jak kréda, czekał, mrugając we drzwiach.
Nie mogąc zrozumiéć, o co chodziło, zwolna poszedł pan Piotr za nim, drzwi się zamknęły.
Żydek stał drżący z załamanemi rękami.
— Pan nas ubogich żydków ratował, rzekł po cichutku, może my téż pana od nieszczęścia odratujemy. Zkąd pan swoich ludzi pobrał? na miły Bóg! zkąd pan ma tych ludzi? dokąd pan jedzie? co z nimi za interes?
— Ludzi przed kilku dniami przyjąłem do służby, albo cóż? spytał Piotr, cóż to są za ludzie?
Aron się za głowę pochwycił.
— Ach! zawołał, ludzie, niech pan mnie nie zdradzi, bo oni zdymem puszcz, i zabiją. Toż pański starszy, to herszt zbójów, Neliga, ja jego znam, i tych jego ludzi z nim. Oni zajechawszy, zaraz grozili, mi bym milczał, ja jutro ztąd ucieknę, ale ja musiał pana przestrzedz. Oni was w drodze zabiją.
Pan Piotr uśmiechnął się zrazu niedowierzająco, ale żyd go jął po rękach całować i zaklinać się, że prawdę mówił i prosić i błagać, aby pod noc, a zwłaszcza w lasy z nimi się nie puszczał. Uderzyło téż Piotra przypomnienie, iż Andraszek uparcie ich chciał prostszą drogą lasami wieść. Lecz cofać się przed takim postrachem za niemęzką rzecz uważał. Zbierając jednak myśli, tknęło go i to, iż ludzie zebrani z różnych niby stron, jakoś zbyt prędko się