Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szony. Gdy jeszcze mieszkał na gruncie Zagłobów, trafiło się, iż brat jego młodszy w stawie około młynka wywróciwszy się tonął, a pan Piotr, który tam na kaczki polował, z wody go wychwycił. Żydek znać zapamiętał dobrze twarz tego pana, poznał go i pan Piotr, lecz nie dał mu wiedziéć o tém. Ciągle jednak zachodził mu w drogę, a gdy czekając na konie wyszedł nieco przed karczmę Zagłoba, powlókł się za nim drżący.
— Jasny panie, szepnął chwytając go za kolana, mnie dusi, mnie to męczy! niech się pan przyzna, pan jest pan Piotr, którego mocny Bóg wyratował cudem. Pan jest pan Piotr, bo dwóch ludzi na świecie tak podobnych nie było. Pan ma jego twarz, pan ma jego głos, pan...
Piotr się uśmiechnął klepiąc go po ramieniu.
— Cicho Aronek, cicho, rzekł, a Lejbuś zdrów?
Żydek mało nie krzyknął, ale razem i radość i strach wielki odmalował się na jego twarzy.
— Pan jest pan Piotr.
— Mówię ci, z tém cicho. Co się stało z Lejbusiem?
— A! on ma już sześcioro! odparł Aron, i jemu się tak powodzi! lepiéj jak mnie. Ale jeśli pan jesteś pan Piotr, niech pan nie jedzie ztąd, póki się nie rozmówi ze mną, zaklinam na wszystko. Szepnął cicho, o życie wasze chodzi, ale nie trzeba, żeby kto widział, że ja z panem gadał.
Zdziwiony mocno pan Piotr, wskazał mu ręką,