Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i przyprowadza was z Marya. Dziś rano ludzi twych oglądałam, rozpytywałam Kulesza. Kazałam sobie nawet konie wyprowadzać, aby się przekonać, że się za wyekwipowanie nie powstydzę. Juścić to jako tako, tylko mi się bardzo jeden z ludzi nie podobał.
— Któryż? kochana ciociu? zawołał Piotr.
— Eh! jużem wokowała i Kulesza, rozpytując o niego, ozwała się staruszka, ale to nic nie pomogło. A ja ci powiem, mam taki instynkt od Boga dany, który mnie nigdy nie zawiódł, iż gdy jaka twarz razi i straszy, zawsze się jéj nie darmo zlęknę. Otóż ten człek, nie wiem czemu, właśnie na mnie takie uczynił wrażenie odpychające.
— Któryż to?
— Kulesz go nazwał Andraszkiem, i ręczy, że to najlepszy ze wszystkich, no, cóż powiesz, jabym zapłaciła, żebyś go nie brał.
Piotr wdzięcznie podziękował.
— A! rzekł, niech się ciocia uspokoi, nie miły ma wyraz twarzy, ale człek zręczny i obrotny i bywalec. Zresztą, choćby mi jeden skrewił, nic że się nie stanie. Za pierwszą oznaką dam mu w drodze odprawę.
Na tém się skończyło. Nazajutrz rano kapelan odprawił Mszę na intencyę podróży, i ludzie wszyscy przyszli do kaplicy po błogosławieństwo. Przyszedł też z innymi ów Andraszek. na którego popatrzywszy wojewodzina się wzdrygnęła, ale nie powiedziała już nic. Cały dwór pana Piotra składał się