Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzie wprawdzie nieco zbierana drużyna, wyglądali jednak dość pokaźnie, a sfornemi ich uczynić Kulesz się podejmował. On téż ich przyjmował.
Pod sobą miał wielce obiecującego, jak mu się zdawało, człeka, co się jeden z pierwszych zameldował, już nie młodego, zbudowanego na żołnierza, roztropnego, a niegdyś, jak powiadał, przez czas pewien używanego do koni w Bożéj Woli. Zwał się on Andraszkiem, a pan Piotr, acz sobie tego imienia nie przypominał, twarz znajdował jakoś nie obcą. Andraszek zaraz w początkach tak energicznie się wziął do ludzi, tak umiał zarządzić nimi, iż mu Kulesz dał nad ona drużyną władzę i codzień był z niego więcéj zadowolony. Buńczuczny to był chłop, umiejący się wygadać, ale téż nie legus i nie próżniak, a miał okrutną ochotę dostać się do pana Piotra, tak, że na wszelkie warunki przystał, jakie mu Kulesz zaofiarował.
Piotr miał już tylko jedno w sercu i na myśli. — Gonić! dognać, Maryę odzyskać, dziecię uścisnąć i choćby życie dać w ich obronie. Przypominając sobie, iż skarb ten najdroższy był w rękach nieprzyjaciela, szalał z niecierpliwości. Gdy więc wszystko w gotowości już stało, rzucił się do nóg wojewodzinie, dziękując ze łzami i ucałował jéj ręce, błogosławiące go na drogę „pokoju i szczęśliwości“ wedle słów modlitwy.
— Mój Piotrku ty drogi, rzekła zapłakana staruszka, ja cię nie wstrzymuję już, niech Bóg wiedzie