Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piwo z grzankami i śmiejąc się, poprawiła pod nogami poduszkę.
— E! pułkowniku, rzekła, e! cóżbo za żarty znowu! pozwól sobie powiedziéć, do twojego wieku one już nie przystały.
— Kobieto małego pojęcia i poziomu, zawołał pułkownik; ty to bierzesz za żarty, co jest straszliwą tragedyą. Ten mąż okazuje się tyranem, ta kobieta uciemiężoną ofiarą. Bogowie sami nastręczają mi zręczność spełnienia obowiązku rycerskiego, jestem powołany stanąć w obronie niewinności.
Pani Siegfried uderzyła w dłonie.
— Mój panie, krzyknęła, a toż też sobie na starość biedy kupujesz, kładnąc palce miedzy drzwi, kobieta grymaśna, powaśniła się może z mężem o mało co, a waćpan to bierzesz za dobrą monetę i chcesz małżeński spór popierać siłą zbrojną.
— Już waćpani mnie na starość, odparł rozgniewany starzec, nie będziesz uczyć rozumu. Dosyć, com rzekł, to się spełni do joty, a usta proszę zamknąć.
Pani Siegfried rękę przyłożyła do ust, ruszyła ramionami, uśmiechnęła się po cichu, i zwolna odchodzić zaczęła, myśląc, że ją nazad przywoła, zburzony wszakże Szwalbiński piwo pił, ale na opiekunkę nie spojrzał, zadzwonił tylko na Cockius’a.
— Słuchaj waszmość, dodał, nie potrzebuję mówić, że wstydu domowi uczynić się nie godzi. Wszystko być ma jak najwspanialéj, tam! (pokazał