Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu wnijście. Konie swe i ludzi może sobie odebrać, jéjmości zaś nie damy.
Cockius nadzwyczaj zdziwiony, oczy podniósł do sufitu.
— Tak jest, jak mówię! zawołał Szwalbiński; to są słowa moje. Na ganku stanie zbrojnych ludzi sześciu dla straży. Mogą się tu dziać rzeczy nadzwyczajne. Koniuszy otrzymuje komendę nad siłą zbrojną.
Ludzie słuchający tych rozporządzeń mieli nieco wątpliwości, czy się panu ich w głowie nie pomieszało, trudno się było powstrzymać od śmiechu i wziąć to na seryo, lecz nawykli do posłuszeństwa, milczeli.
Hören Sie mahl, dodał pułkownik, to nie przelewki, rzecz wielkiéj wagi, kto uchybi, pójdzie pod sąd surowy, militarny.
— Czy i ja? spytała, dusząc się Madame Siegfried.
— Acani téż, jeśli obowiązków swych nie zrozumiesz, podlegasz odpowiedzialności surowéj.
Zadyszany przyśpieszoną mową, pułkownik popił, spoczął i powtórzył:
— Dwóch hajduków straż trzyma na górze, sześciu ludzi zbrojnych staje na dole. W razie przybycia rotmistrza meldować go do mnie i odmówić mu wnijścia do królewskich pokojów.
To mówiąc, skinął i położył się zmęczony w fotelu. Cockius i służba zabierali się do wyjścia, pani Siegfried została; podała mu kufel zawierający lekkie