Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieście, ozdobie płci swéj; a wówczas za szczęśliwego się poczytam.
— Mógłbyś pan zaiste nietylko być mi pomocą, ale zbawieniem, dodała cicho Marya, wskazując córce by odeszła do drugiego pokoju; tego jednak, czegobym pragnęła, uczynić nie zechcesz, nie możesz.
— Pani! zawołał Szwalbiński z zapałem, ja mogę wiele, gdy mi co do serca przemowi, a chcę, to pewna, przedewszystkiém dowieść, iż jestem rycerzem jeszcze, co poprzysiągł stawać w obronie płci słabéj. Mów pani otwarcie.
Marya odwróciła się, spojrzała do koła, lekki rumieniec twarz jéj okrył, załamała ręce. — Na miłość Bożą, zawołała, broń mnie, ocal, nie oddawaj w jego ręce, ten człowiek przejmuje mnie zgrozą i postrachem, ja się nim brzydzę, on się okrutnie obchodzi ze mną; nie oddawaj mnie jemu.
Pułkownik gdyby był mógł i miał siły, porwał by się był pewnie na nogi, tak go przejęła i zdumiała ta mowa. Twarz ogromna przeciągnęła mu się jeszcze, brwi podniosły, policzki pomarszczyły.
— Ale cóż mam począć? co począć! zawołał, raczysz zważyć, piękna pani, iż jest niepodobieństwem żony mężowi nie zwrócić, a gdzież, dokądbyś się pani udać mogła?
— Do mojéj ciotki, rzekła żywo Marya, wojewodzina mieszkająca w Rachowie, jest rodzoną ciotką moją, ta mi da schronienie.
Szwalbiński otarł pot z czoła.