Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spotkanie mogło być nie zbyt miłém. Nikt téż się naówczas bez broni i pewnego orszaku nie wybrał z domu, a nocą zwykle nie podróżowano i w gospodach wartę sprawować musiano.
W tych stronach prawiono naówczas wiele o Nelidze, który z kilku ludźmi nawet na wioski napadał. Ubogim wszakże krzywdy nie czynił, za jadło się nawet opłacał, za to możnych nie szczędził. Zycia on nikomu nie brał bezpotrzebnie, chybaby mu się broniono, inaczéj odzierał tylko i puszczał. Często jeszcze trochę grosza na dojechanie do domu zostawiał. Prawiono najdziwniejsze bajki o tym Nelidze, który być miał dawnym sługą jakiegoś dworu, potém ciurem wojskowym, póki nie wyszedł na herszta rozbójników. Ścigano go kilkakroć i czyniono nań obławy, ale napróżno. Tyle zyskiwał ten, co się jął go szukać i chwytać, że mu albo dwór spłonął, albo sterty i gumna ze zbożem. Posądzano wielce Neligę, iż miał potajemne po wsiach stosunki i związki, pomocników, gospody, kryjówki.
Na jarmarkach ludnych często się pokazywał, jak mówiono, to w postaci Cygana konowała, to jako kupiec, to za ekonoma przebrany. Cicho sobie palcami nań skazywano, chodziły za nim baby, przypatrując mu się, pił sobie i hulał w karczmie, a nikt go tknąć nie ważył.
Mówiono, że chłop był silny, barczysty, nie stary jeszcze i bardzo wesołego usposobienia. Okolica