Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byle co najdaléj od miejsca, z którego cudownie uniósł życie. Wzruszenie, którego doznał, napełniło go wszakże raczéj gniewem niż skruchą, chęcią zemsty więcéj niż uczuciem winy. Nienawiść ku téj ofierze, która mu się z rąk wyrwała i ścigała go teraz, wzrosła jeszcze. Zburzony, oszalały, lecz nie tracąc nadziei, że potrafi się zwycięzko wydobyć z tego położenia, Wit pragnął co najprędzéj dostać się do Szwalbburga, pochwycić żonę i z nią już wprost, nie zatrzymując się podążyć do Drezna. Tu, wedle osnutego planu, gdyby Piotr dopominał się praw swoich, zamierzał mu dowodzić samozwaństwa. Ufał w protekcyę możnych, w oddalenie swe, nareszcie w to, że nasadzi płatnych zbójów na łatwowiernego i nieopatrznego brata. Nie było o nich trudno wśród różnego rodzaju ciurów i włóczęgów, których płodziły ówczesne wojny i najemne żołdactwo.
Wszystko co przyrzekał i poprzysięgał kapłanowi, było dlań tylko środkiem ocalenia, bo w téj chwili ratując życie, poprzysiągłby był na wszystko, cokolwiek od niego żądano. W chwilę potém już się otrząsł ze swych uroczystych przyrzeczeń. Ubiegłszy spory kawał drogi lasem, rotmistrz uczuł wreszcie słabnące siły, znużenie straszne, i padł na trawę w gęstwinie. Z liści krzaków kapała rosa poranna, spalonemi usty pochwycił kropel kilka.
Z razu cała kilkogodzinna męczarnia wiła mu się po mózgu, powtarzając obrazami przerażającemi, potém, mimo bólu w rękach od sznurów, które skórę