Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem nawet, kędy szukać żony i jak stanąć przed nią? odparł Piotr.
Długich godzin kilka pozostali tak, a kapłan go pocieszał i łagodził ból i tchnąć usiłował nadzieję, któréj Piotr nie miał. Przeszłość Wita nie dozwalała mu przypuszczać, by słowa danego dotrzymał, chybaby przestrach sprawiedliwości znaglił go do ucieczki.
Na skruchę nie rachując wcale, liczył na trwogę tylko. Zdawało mu się bowiem, iż żadnego środka obrony nie mając, Wit będzie musiał uchodzić. Potwierdzał to staruszek. W wielkiéj jednak niepewności doczekawszy dnia, pan Piotr kazał się przygotowywać do podróży, nazad chcąc wrócić do Rachowa; księdzu nie czyniąc wymówek, przeprowadził go i pożegnał smutny. Na zapytanie Kulesza, odpowiedział mu milczeniem tylko; nie było po co jechać daléj, należało bowiem wprzódy dowiedziéć się, co się stało z Maryą i przygotować ją do nadzwyczajnéj wieści szczęścia, która słabą kobietę zabić mogła.
Z rana puścił się pan Piotr z powrotem do wojewodzinéj.
Uwolniony z więzów rotmistrz uszedłszy oknem z gospody, puścił się szybko lasem. Okolica była mu doskonale znaną, nieraz w niéj bowiem polowali, noc wszakże i przebyte wrażenie odjęło mu siłę i przytomność. Jakiś czas biegł szybko w gęstwinę nie oglądając się ani dokąd, ani w jakim kierunku,