Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed kapłanem. Ojciec mój wziął go sierotą na wychowanie, ja go przyjąłem za brata i podzieliłem z nim wszystko, nawet miłość ojcowską. Ubogiemu daliśmy zapomniéć o ubóstwie, sierocie odjęliśmy sieroctwo, chował się ze mną, zrósł. Nigdy słowem jedném waśń nie zrodziła się między nami. Tak było, niech śmié zaprzeczyć. Ten człowiek po tém wszystkiém, gdy mi Bóg dał żonę i dziecię, pragnąc mi wydrzeć wszystko a sobie przywłaszczyć, uczynił zasadzkę na mnie i dał mnie zabić zbójom, a gdym już był bezsilny, utopił we mnie miecz, aby dokonał śmierci. Poszedł potém i zabrał mi niewiastę moją i dziecię, aby je dręczył.
Piotr rozpłakał się.
— Ośm lat cierpiałem niewolę u pogan. Bóg mnie ocalił, wróciłem mścicielem. Miałemże na srom i hańbę wydać zbójcę trybunałowi pod miecz katowski i imię nasze na urągowisko? Mogęż mu przebaczyć? Mów. Nie — nie! umrzéć mu trzeba, a umrzéć tak, by świat nie wiedział nic, by zbrodnia została tajemnicą, i umrze dziś, tu, z ręki mojéj. Lecz niech przejedna się z Bogiem.
Ksiądz w czasie opowiadania ręce łamał, oczy zakrywał, płakał, modlił się i patrzał to na klęczącego przed sobą Piotra, to na zsiniałą naprzemiany i bladą twarz Wita, którego źrenice to błyskały ogniem dzikim, to się kryły powiekami, jakby już na wieki osłonić się chciały.
— Mów — dodał Piotr — nie tak ci jest? za-