Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przecz słowu mojemu? nie rzekłem że prawdy, jak przed Bogiem?
Staruszek myśli zebrać, słowa powiedziéć nie umiał, usta jego szybko, po cichu znać jakąś odmawiały modlitwę, jakby w téj chwili strasznéj wzywał Jego pomocy, nie ufając własnéj sile i rozumowi. Wstał potém i ujmując puszkę, w któréj przywiózł Przenajświętszy Sakrament, drżącym, osłabłym głosem począł: — Ojcze nasz...
Piotr tylko mówił za nim.
Gdy przyszło do wyrazów: — I odpuść nam nasze winy, jako my odpuszczamy naszym winowajcom, podniósł głos i zatrzymał się.
— Dziecko moje, rzekł do Piotra, to modlitwa, któréj sam Bóg, zstąpiwszy z niebios, ludzi nauczył, a widzisz, że nie rzekł w niéj komu przebaczyć, a komu mamy zatrzymać winy jego, bo nie dozwolił, byśmy z przebaczenia czynili wyjątek.
Słyszałeś boskie wyrazy? czyż ludzkie usta sprzeciwić się im mogą, a cóż kapłańskie? Myśmy mistrzami przebaczenia nie sprawiedliwości wymiercami, nas Bóg uczynił lekarzami dusz, nie pachołkami oprawców.
— I dla czegóż ty, brat, chcesz sam sądzić a wymierzać karę? kto cię uczynił panem życia jego? Że on popełnił zbrodnię, zaliż ty masz dokonać drugą?
— Maż ona pozostać bezkarną? zawołał Piotr.
— Niech sądzą, którzy są ku sądzeniu wysadzeni,