Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stawić przed sądem, zhańbiłoby poczciwe imię nasze, sam będę ci oprawcą, jak ty nim byłeś dla mnie. Chwili ostatniéj użyj do przejednania się z Bogiem, żałuj za grzechy i módl się. Za chwilę ksiądz przybędzie, czasu nie masz do stracenia.
Wit milczał, tylko ciężkie chrypienie piersi jego słychać było.
— Gdzie Marya? gdzie dziecko moje? zapytał Piotr — mów!
Wit milczał — Piotr wstał z krzesła, podszedł i kopnął go nogą.
— Mów zbóju! gdzie są.
Uderzony podniósł tylko głowę z oczyma zaiskrzonemi i dobywając sił ostatn ich, zdławiony plunął na Piotra.
— Słuchaj ty — ty — krzyknął — gdym ja cię mordował, miałeś oręż w ręku i dłonie wolne, mogłeś we mnie uderzyć, inna gra była, ty związanego kopiesz nogami jak zwierzę.
— Boś więcéj nad to uderzenie nie wart! złoczyńco — odezwał się, stojąc nad nim Piotr. Zbójca, co napastuje na drodze, idzie jak zwierz dziki szukać strawy, tyś jak złodziéj przyczołgał się, aby mi wydrzéć wszystko, co miałem najdroższego; tyś bratobójca godzien rozszarpania końmi. Bratobójca! Możeby się kto potrafił ulitować nad tobą, gdyby ten brat, w którego piersi mierzyłeś, był ci złym bratem i nieludzkim towarzyszem. Ale on ci nagiemu dał przytułek, serce, przyjaźń, on cię miłował, on dźwi-