Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gnął. Żmiję rozegrzał na łonie, podłą, najpodlejszą gadzinę. Takiéj krwawéj historyi nie ma i nie było jeszcze; bo się nie wyrodził na ziemi naszéj potwór taki, jak ty!
Witowi usta się krzywiły i począł się sucho, straszliwie śmiać z dzikim wyrazem, który przeraził Piotra. Odstąpił krok, jakby z obrzydzenia ku niemu.
— Ano, tak! tak! potworą jestem, począł Wit; niewdzięczną żmiją, ale ja ci powiem, jakem się nią stał. Nosiliście mnie na rękach, abym się waszemu szczęściu i wielkości przyglądał, a czuł ciągle, że ja ni szczęścia, ni mienia, ni stanowiska nie osiągnę nigdy. Wyście mieli wszystko! dlaczego? dlaczego ja nie miałem? Urodziłem się z piętnem tém, skazańcem na żywot cały; patrzéć na dostojnych, na szczęśliwych, na wielkich, a być nikczemnym, znękanym i zatartym. To nic, byłbym może przecierpiał wszystko; trzeba było, bym powziął miłość gwałtowną dla kobiety, którą ty kochałeś, która ciebie kochała, która miała zostać żoną twoją. Trzeba było, bym patrzał na wasze szczęście i wściekał się. Wściekłem się, powiedziałem — zabiję, struję, ale miéć ją będę i posiędę całe to szczęście, które los wydarł mi, by je dać tobie.
Zamilkł chwilę.
— Przyszła koléj na ciebie, szatan cię ocalił, rzekł, śmiejąc się — zabij, zdepcz, masz prawo. Lecz