Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strachu, miotał, jak piórem. Zdało mu się, że byłby go zgniótł w dłoniach, gdyby się nie wstrzymał.
Wyszedł do sieni.
— Panie poruczniku — rzekł do Kulesza, jeden z ludzi na koń siądzie i pojedzie do wsi po księdza. Prosić go, by przyjechał na śmierć dysponować umierającego.
— Ale na rany Boże, co pan czynisz? rzekł Kulesz, chwytając go za kolana — opamiętaj się pan!
Piotr odwiódł go na stronę.
— Przysiąż mi milczenie!
— Dlaczego?
— Przysiąż!
— O coć idzie?
— Na Boga! w ucho rzucił mu Piotr prędko; to mój bratanek; ale o tém nikt w świecie wiedziéć nie może i nie powinien. Zbójca, napadł mnie. Ślij natychmiast po księdza, nie chcę, by zmarł niepojednany z Bogiem, a nim północ wybije, on umrzéć musi. Dół na rozdrożu pod krzyżem dwóch ludzi wykopie.
Kulesz spostrzegł po gorączkowéj mowie Piotra, że go odwodzić i reflektować nie było sposobu, milczał.
— Postaw waćpan straże u drzwi i okien, dodał Piotr, ten człowiek przegryźć może sznury i ujść mi jeszcze. Nikt z ludzi nie ma wiedziéć, co za jeden i kto był.
— Na Boga przerwał Kulesz, a toż jego wóz i słu-