Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z piersi Piotra wyrwało się westchnienie.
— Wit! zawołał — zbójca!
— Żyw jesteś przecie — mruknął rotmistrz.
— Na pomstę nad tobą! ozwał się, podnosząc głos Piotr — na pomstę!
— Nad krwią i imieniem własném — dorzucił Wit — mścij się, powiesisz ze mną razem imię Zagłobów na szubienicy.
— Nie — odrzekł Piotr — bo cię tu zabić mogę i jak napastnika na rozstajach pogrześć.
— Nim się to wszakże stanie, odparł Wit, dobywając na wpół pistoletu, stajemy o trzy kroki, ja ci łeb rozwalę.
Gdy to mówił i sięgał po broń, Piotr się nań rzucił nagle i pochwycił silnemi rękami dłonie jego, kolanem uderzył go w piersi i obalił. Ściśnięte ręce puściły pistolety, które popadały na ziemię, Wit miotał się obalony, pieniąc i usiłując zębami chwycić przeciwnika, lecz Piotr był silniejszym i nie dał mu się ruszyć z pod siebie.
Ludzie, którzy stali przed gospodą, widząc pana swego w bójce z nieznajomym, już mu się na pomoc rzucić chcieli, gdy Piotr ogromnym głosem krzyknął im, aby się żaden przystępować nie ważył. Trzymając pod kolanem nieprzyjaciela, którego ujął jedną ręką za gardło, drugą oderwał Piotr klamrę pasa i zdrętwiałego od bólu i strachu rzucił twarzą na ziemię, ręce mu ujął i pasem ściągnął a związał. Wit