Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XI. Oko w oko.

Wit zostawił przy żonie większą część służby, sam wybrał się z jednym sługą i woźnicą lekkim wózkiem, wcale niepozornie, aby na siebie nie zwracać uwagi. Konia tylko wierzchowca osiodłanego na wszelki wypadek, przywiązano z tyłu za bryczką. Para pistoletów i pałasz składały uzbrojenie. Chcąc powrócić do Bożéj Woli, musiał się puścić tą drogą, którą jechał wprzódy do Borszczówki. Tak chciał los, a raczéj — tak chciał Ten, co losami włada, bo nic się nie dzieje przypadkiem. Pośpieszając, o ile mógł, dla samego wszakże odpoczynku koniom, Wit musiał zajechać o zmierzchu do gospody. Chciał w niéj, jak mówią, podnocować tylko, a o świcie w dalszą puścić się podróż. Gdy przed wrotami stanęli, a chłopak pobiegł do karczmy, aby im je otwarto, okazało się, że była zajęta przez znaczny orszak jezdnych, którzy się tu wprzódy na noc roztasowali i nie chcieli wpuszczać nikogo.
Nie było wszakże zwyczajem ani rotmistrza, ani