Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rada, — poznała po chodzie i wstrzęsła się, widząc tę twarz znienawidzoną przed sobą.
— Przychodzę panią pożegnać na dni parę, odezwał się rotmistrz, mam interesa, dla których odjechać muszę. — Wrócę prędko. — Powinienem jednak panią uprzedzić, że oddałem ją pod opiekę i dozór gospodarza tego domu, który mi zaręczył, iż się ztąd pani krokiem ruszyć nie da. Wszelka próba ucieczki, gdyby to na myśl przyjść mogło, na nic się nie przyda.
Skłonił się potém i nie czekając odpowiedzi — wyszedł. Marya, która trzymała książkę na kolanach, a podniosła była chwilowo oczy na niego, spuściła je znowu na te karty, w których szukała pociechy.