Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeszcze nic, ale mam prośbę, o któréj ci wczoraj wspominałem, czy ją potrzebuję powtórzyć dzisiaj?
— Jakto? dlaczego? oburzył się Szwalbiński. Jesteś człek doświadczony, a o tém nie wiesz, że człowiek zapomina, prawda, o czém mówił przy kielichach, nigdy o tém co przed winem przyrzekł. To już licha głowa — a ja — uderzył się po czole — ja jeszcze głowę mam wcale nie złą. Mówiłeś mi, że żonę tu na dni kilka pod dozorem moim potrzebujesz zostawić? Już ja ręczę, że jéj włos nie spadnie z głowy.
— A gdyby — bo kobieta dziwaczna, dodał rotmistrz, gdyby uciekać chciała?
— Jakto? pieszo?
— Nawet to by się trafić mogło.
— Więc krok w krok za nią chodzić każę, rzekł Szwalbiński, bo sam nie zdążam. Madame Siegfried ją zabawi, a pod pozorem towarzystwa dopilnuje. — Bądź już spokojny! kiedyż jedziesz?
— Natychmiast, zawołają, wstając rotmistrz.
Szwalbiński silną dłonią pochwycił go za rękę.
— A! zapewne — odezwał się, bez strzemiennego, bez pożegnania rycerskiego, ze czczym żołądkiem? i suchém gardłem? nie puszczę.
Zadzwonił tedy na pana Cockius’a, kazano podać śniadanie, napili się więcéj, niż było potrzeba, a gdy gospodarz pożegnawszy się, uczuł chętkę drzémania, Wit wbiegł na górę do żony.
Nie widziała go od wczora, z czego bardzo była