Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pił do niéj, pochwycił za rękę silnie i opierającą się raczéj powlókł, niż poprowadził za próg kaplicy. Urszulka czepiając się sukni i ręki matki, rozpłakana, wołając o pomoc biegła za matką, lecz przerażający bolesny głos i jéj płacz Maryi, nie czyniły na rozburzonym gniewem człowieku żadnego wrażenia. Z ustami zagryzionemi, wlókł tak opierającą się żonę wprost przez ogród ku stojącym w dziedzińcu powozom. Ciżba rozpędzona już się tu była skupiła na nowo, nie mogąc oprzéć podwójnemu ciekawości i litości uczuciu. Kobiety płakały, mężczyzni szeptali między sobą, jakby walcząc między oburzeniem a strachem. Rotmistrz nie widział nic, szedł szybko do drzwiczek otwartych karocy i pchnął w nią żonę i dziecię, wołając:
— Na kozioł! ruszać! ruszać...
Sam stanął na stopniu; woźnica mimo przykazu zwolna ściągał wodze koniom, a wtém stary gumienny Nikita, który się krył w tłumie, jakby wypchnięty gwałtem zbliżył się do rotmistrza.
— Panie, zawołał — a czyż to się godzi naszéj pani gwałt taki zadawać.
Ledwie począł mówić, gdy rotmistrz zawieszony na sznurze porwał pistolet i odwiódł kurek.
— Jeszcze słowo — rzekł — a zobaczysz się ze Świętą Trójcą, ty chamie, co mi tu śmiesz dawać nauki i kto mi stanie w drodze, palę jak psu w łeb!
— Ruszaj! krzyknął na woźnicę, lub zginiesz!