Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszelako iść trzeba z prawdą i Bogiem, dodał.
— Toście wy go widzieli? zapytał ciekawie Nikita — i mówiliście z nim? a gdzież się on podziewa?
Panas mu szepnął na ucho, jakby się bał, aby go mogiły nie podsłuchały.
— W Rachowie siedzi.
— A żona wié?
— Nie wié nic i nie można jéj jeszcze mówić.
Naradzali się tak długo, a noc już była, gdy Nikita poszedł ku dworowi, Panas zaś znajomemi sobie ścieżynkami powrócił na horodyszcze, skryć się do lochów, by w nich noc przebyć. Nieszczęściem dla niego, pasiecznik wytrzymać nie mógł, żeby we dnie, po lesie błądząc, nie zajrzéć choć, co tam jego kochane pszczoły robiły. Dozorował nad niemi teraz w jego miejsce posadzony, Harasym stary, darmozjad dworski, który od dawna zazdroszcząc chaty Panasowi, wysadzić go z niéj chciał, donosząc, że on pasiekę zgubi, że gnilec wpuścił, że się do niczego nie zdał. Doczekał się też teraz, że gdy Panasa nie stało, zaraz się w jego miejsce nastręczył i na pasiece siadł.
Gdy we dnie stary ku ulom zaglądał, Harasym z wielkim przestrachem przez płot go zobaczył i poznał. Zląkł się okrutnie, a tuż myśl przyszła niepoczciwa, wydać go, aby osiedziéć na miejscu. Natychmiast przyczaiwszy się poszedł za nim, zdala