Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śledził cały dzień, widział, gdy na horodyszczu zniknął i do dworu dał znać.
Rotmistrz, któremu szło wielce o pochwycenie zbiega nienawistnego, ludzi posłał. We dnie wszakże jakoś go przydybać nie mogli. Harasym, który widział, jak chodził na noc do lochów, zaręczył, że znowu tu będzie wieczorem i dworscy zrobili zasadzkę.
Zbliżając się do horodyszcza, pewien że nikt o nim nie wié, Panas posłyszał w krzakach szelest, lecz był pewny, że spłoszył nocujące tu zające, których dosyć było. Zasadzeni ludzie czekali nań na ścieżce; poszedł wszakże nie po niej i trafił do drzwi lochu, gdzie nikt nie stał, bo się obawiali strachów i diabłów na horodyszczu. Posłyszawszy klucz obracający się w zamku, dworski hajduk rzucił się desperacko do drzwi, a za nim ośmieleni i drudzy, lecz nim dopadli, Panas pospieszył wpaść wewnątrz i za sobą rygiel spuścić. W téjże chwili Harasym, dworscy parobcy, hajduk dopadli muru, pozapalali gałęzie smolne i wszczęła się wrzawa, hałas, narzekania, łajanie. Jeden na drugiego winę zrzucał, wszyscy byli tchórze. Dopieroż rada w radę, co poczynać. Ptak był w klatce, szło o to, jak go z niéj wziąć. Posłano do dworu po siekiery, dano znać panu, a tymczasem ognie rozłożono na horodyszczu i jedni drugich łajali, stróżując. W pół godziny potém nadbiegł Marmarosz zdyszany, nadszedł i rotmistrz, przyniesiono siekiery i drągi. Wszczęła się kłótnia