Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

razem przywitali go za stołem siedzący ochoczo. — Siadajcie, panie Macieju! Siadajcie, panie woźnico! a no, jeśli nie tańcujecie, bo to wam już pono czas pląsów przeszedł, to choć się na dziéwki popatrzcie. To i staremu krew rozgrzewa. Jest bo u nas na co popatrzéć!!
W istocie, pośrodku gospody stało ich wiankiem kilkanaście, jak makowych kwiatków polnych rumianych i ślicznych, na pół zasromanych, pół zalotnych, a drugiém kołem za niemi parobcy, z nogi na nogę przestępując, śmieli się i szczerzyli do nich, aż się po gospodzie rozlegało. Kubala ino spojrzał, głową pokiwał a ręką znać dał, że już mu tam po tém nic. I kazał postawić kwartę piwa.
— Znacieście to w tym kraju żyli, kędy piwsko piją, rzekł jeden z dworskich, ale nasze wam gębę wypaczy, bo nic potém.
— Ha, no, aby w czém było wąsy umoczyć i nie próżno za stołem siedziéć, mruknął Maciéj.
— Za starego pana, Panie mu świeć, rzekł inny, i piwo u nas było sławne, sławne! Marcowe do dworów brali, co go nastarczyć nie było można, a no teraz, jak wszystko, tak i piwo pokwaśniało.
Inny, słysząc to, ramionami ruszył i mignął na mówiącego, aby dał pokój. Ale w gospodzie przy kielichu, gdy się komu gęba otworzy, najniebezpieczniejsza ją hamować, bo się więcéj jeszcze rozpuści. Tak się téż i stało.
— Co wy mi tam mrugacie? hę? podchwycił