Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zał się dostarczyć odzieży, koni, wozu i człowieka, za którego mógł ręczyć.
Wojewodzina tymczasem zasiadła do listu, niemały z nim mając kłopot, bo przewidziéć należało, iż się może dostać w ręce Wita, należało więc tak go pisać, ażeby z niego niewiele się mógł dowiedziéć, a zarazem Marya czegoś się domyśléć potrafiła. Staruszka wprawną była w pisanie listów, a mimo to dobrze się nad tém namęczyła, i nawzdychała, i nazażywała tabaczki. Cała ta przygoda tragiczna, nieprawdopodobna, dała jéj jakby nowe siły i życie. Wszyscy domownicy z pociecha wielką zauważali, iż wojewodzina jakby odmłodniała, choć nie mogli się domyśléć, co ją tak rozruszało, wnosząc tylko, iż pewnie spodziewała się dokonać jakiegoś poczciwego dzieła, bo ilekroć zdarzyła się zręczność dopomódz komu, ratować, dźwignąć, wojewodzina wpadała w tę wesołość i trzpiotowatą niemal ruchawość. Po całych dniach dwór był na posługach, posyłkach, naradach i cieszył się także, bo staruszka zawsze hojnie w tym razie nagradzała swych współpracowników. Pana Piotra osoby i sprawy nie domyślił się nikt, oprócz Kulesza, gdyż tajemniczy gość nie przychodził do stołu, wpuszczany był do saméj pani tylko, a w dziedzińcu i na ogrodzie wcale się nie pokazywał. Kapelan, który go nie znał, marszałek dworu i wojewodzina sami go tylko widywali.
Tegoż dnia wieczorem, nieznacznie odprawiono Panasa, przebranego do niepoznania.