Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tne, a że człek bywały, potrafi w zawikłanéj sprawie dać sobie rady. Tymczasem ja napiszę list i wyślę go, bądź co bądź do Bożéj Woli, aby Maryę przygotować.
To mówiąc zadzwoniła wojewodzina i wchodzącego sługę posłała po Kulesza, który natychmiast się stawił.
Szepnęła mu kilka słów na ucho i skinąwszy głową Piotrowi, wyszła. Kulesz, dawny sługa domu, znał dobrze pana Piotra, chociaż wczoraj go po nocy przyjmując, na myśl mu nie przyszło, z kim mówił. Pewność ta, że Zagłoba nie żył, przypuszczeniu nawet zapobiegała. Spojrzawszy nań teraz po dniu, choć jeszcze nie wiedział, kto był, Kulesz się cofnął pobladły, Piotr uśmiechnął smutnie, podając mu rękę.
— Cicho — rzekł — nie mylisz się, jam jest... i żyw choć półumarły...
Kulesz się przeżegnał.
— Jakim-że cudem? — zawołał.
— Ano! Bożym cudem... powiem wam historyę moją; lecz wprzód, znasz moje położenie... rozumiesz je, powiedz, co mam począć?
— A! miły Boże... Piotrowinem przed sądem stanąć — rzekł gwałtownie stary żołnierz i hańbą okryć tych, co winni... boć...
— A wiesz, kto winien śmierci méj?
Kulesz stał wahając się.
— Bratanek — mówił wolno Piotr. — Nosi on