Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niego oznaczała, że on tu już niemało rósł czasu, boć musiał być ich rówieśnikami.
I rozrósł się tśż, rozramienił w prawo i lewo przybudówkami różnemi, szopami, dworkami, dając znać, że tu jakieś niemałe państwo w nim zamieszkiwało. Ale smutno przeto wyglądał. Na drodze ku niemu, ogromny, wyniosły krzyż, czarny cały, jakby pamiątkę jakiegoś nieszczęścia poświadczał. I droga była ze wsi do dworu wysadzana na przemiany lipami a świerkami staremi, jakby gościniec cmentarny. W drugiéj stronie po pod lasy, było we mgle wieczornéj widać parę wioseczek małych i parę wiejskich cerkiewek. Boża Wola jakby królowała okolicy ze swojego pagórka. W istocie była to najstarsza i najmajętniejsza osada, któréj włościanie słynęli z zamożności i dobrego bytu, równie jak ze statku. Od niepamiętnych czasów nie było tu wypadku zbrodni żadnéj, ani nawet najmniejszéj kradzieży, czém się cała włość chlubiła. I lud na Woli osiadły miał jakby innego plemienia cechy, które mu stara dała zamożność; rosły był, jasnego oblicza, białych twarzy, a parobki i dziewuchy gdyby młode dębczaki wyglądały. Kiedy się dzieci bawiły w ulicy, miło było spojrzeć na nie, tak na pulchne wyglądały pączki.
Powoli, powoli młodzież się ściągać zaczęła, starzy za nią; boć na dworze ciemniało, tłok się nie mały zrobił w karczmie, a no i skrzypki ku ochocie poczęły, choć młodzież i nogami potupując im wtórowała.