Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oddać mu rękę. A przecież złoczyńca postawił na swojém. Słyszałeś pewnie, jakie jest jéj życie z nim? To najlepszy dowód, czém małżeństwo było. Żyje biedna Marya dla ocalenia dziecięcia tylko. Trzeba ją wyrwać z tych szpon... trzeba dziecię ratować, inaczéj... może się nowych zdrodni dopuścić.
Załamała ręce staruszka.
— Lecz powiedz mi, powiedz — dodała — zkąd w rodzinie poczciwéj wyrodek taki? jak otoczony miłością mógł się stać potworą? płacić za dobrodziejstwa najczarniejszą niewdzięcznością i szukać dróg piekielnych dla wydźwignienia się z nędzy, gdy mógł, poczciwie pracując, z niéj się otrząsnąć?
— To wszystko — zawołał Piotr — jest dla mnie straszliwą, niezbadaną tajemnicą. Bóg jeden wié, kto weń tchnął tego ducha, Bóg jeden téż pomódz mi może do wyjścia z tego położenia tak, bym broniąc moich i karząc przestępcę, nie splamił imienia, które jest najdroższą po przodkach spuścizną.
— Przyznam ci się — rzekła, zniżając głos i starając się go uczynić łagodnym dla ułagodzenia Piotra, wojewodzina — że od wczoraj łamię sobie głowę i naprzykrzam się Panu Bogu modlitwą, prosząc go o radę, co tu począć?
Piotr załamał ręce i wstał, nie mogąc już usiedziéć, a miotając się po pokoju, mówił głosem przerywanym:
— Co przez moją nieszczęśliwą głowę przeszło, nie zliczę. Gdybym się nie lękał zohydzić własnego