Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bankę, folwark bardzo urodzajny, obarczony był dziećmi i z dobroci korzystał. Przytem nie najlepiej gospodarzył. Przyszło płacić, to się wypraszał, kwitki składał, o ustępstwa prosił, po rękach całował, a nic nie pomogło to, przyjeżdżała żona z dziatkami, jak zaczęli modlić, musiał ks. Paczura ustąpić.
Wszyscy mu mówili dawno, że powinien był dzierżawcę zmienić, albo ekonoma poczciwego wziąć, ale o tem proboszcz słuchać nie chciał. — Bójcie się Boga! mówił: tyle czasu siedzą na tej dzierżawie, gdzież to się podzieje? Trzeba Boga w sercu nie mieć, aby ich rugować. I Hołłowicz siedział. Żył, dzieci chował, a ksiądz biedę cierpiał, tyle tylko, że mu się wysługiwali i całowali po rękach.
Nigdy szczupłe fundusze tak dotkliwie się czuć nie dały ks. Paczurze, jak gdy chłopców mu Pan Bóg dał, bo bądź co bądź, jakieś wychowanie dać im było potrzeba, posłać gdzieś do szkół — a to musiało kosztować. Matłachiewicz ze swą nauką nie na długo mógł starczyć. Nie było w myśli stryja robić z nich uczonych wysoko ludzi, chciał mieć poczciwych i do pracy zdolnych, — na to zawsze jednak więcej trzeba było, niż mógł dać organista, który czytać i pisać i trochę rachunków ledwie umiał, a muzyki i organu z praktyki się tylko nauczył przy krewnym. Chlubił się z tego, że nigdzie nie bywając w szkołach, sam sobie wszystko był winien, a jak to się często tego rodzaju ludziom zdarza, więcej o sobie rozumiał, niż był wart...
Znał go ksiądz dobrze, i troskał się zawczasu, dokąd odda chłopaków? wkrótce o tem czas już myśleć było. Odkładał po trosze, bo mu też i pomyśleć stawało się przykro, dzieci w świat puścić — zostać samemu.
Gdy chłopcy przybyli, kłopot był zrazu; wkrótce tak się do nich przywiązał, że nie wiedział, jak bez nich wyżyje. Wnieśli z sobą życie do domu, do zakrystji, do kościoła... a wesołe ich śmiechy jak świergot wróbli w krzewach potrzebne były uchu i sercu.