Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wacek i Wicek roztropni byli oba, podobni do siebie charakterami, a że ciągle z sobą żyli, nabrali jednych obyczajów, ruchów, głosu, tak, że gdyby Wacek o pół cala nie był wyższy — trudno ichby było rozpoznać.. Młodszy jednak pojęcie miał nieco bystrzejsze i żywszy był, Wacek myślał powolniej, a postępował ostrożniej.
Nie tylko proboszcz, ale i parafianie przyzwyczaili się widzieć tych chłopaków i zajmowali się niemi, a odwiedzając ks. Paczurę, podpieszczali ich i psuli po trosze... W istocie przy summie, na processyach, w czasie nabożeństwa, para tych urodziwych chłopcząt w białych komeżkach, przyozdabiała uroczystość każdą. Niewinne te twarzyczki rozmodlone i jasne, mimowolnie aniołków na starych przypominały obrazach.
Na biedę rośli żywo i coraz się to swawolniejsze robiło, a do utrzymania trudniejsze; z Matłachiewiczem coraz szło gorzej, i nie było dnia, żeby skargi nie dochodziły proboszcza. Rzeczywiście zaś nie wiele oni byli winni, choć czasem figle płatali; tylko organista całą swą mądrość wyczerpawszy wprędce, dalej nie wiedział, co robić z nimi. Chwalił się on łaciną, ale jej tyle umiał, co z kancyonału i responsorjów, nie rozumiejąc, chwycił. Niechcąc się wydać z nieuctwem, wreszcie w końcu roku, rozgniewawszy się na Wacka, którego Wicek obraniał, trzasnął drzwiami, i poszedł oświadczyć proboszczowi, że więcej ich już uczyć nie będzie...
Ks. Paczura nic na to nie rzekł, wiedział i sam, że kiedyś na tem skończyć się musi, postękał, pochodził i kazał winowajców przywołać. Stanęli oba u drzwi, bynajmniej nie zlęknieni.
— Cóżeście tam znowu spłatali? hę? Matłachiewicz już was uczyć się zarzeka? — rzekł dobrotliwie, ale smutno ks. Paczura.
Wicek się posunął naprzód.
— Niceśmy nie zrobili — Wacek nie winien... Pan