Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie dogadzać... wszelkim kaprysom!! Nie chora... jako żywo...
Ruszyła ramionami... Kasztelanic zarumienił się z gniewu i apprensji, pierwszy raz w życiu afront go taki spotkał... Gotowało się w nim zemsty pragnienie, — ale na kim ją tu wywrzeć było?... Piękna panna, co go tak nielitościwie odpychała, jeszcze mu się wydawała piękniejszą... jeszcze pożądańszą...
Ukrywając w sobie to wzburzenie, kasztelanic pozostał dłużej umyślnie. Po raz drugi zbliżył się do strukczaszynej, ciekawy dowiedzieć się, kto mógł być jego rywalem. Jejmość nie wahała mu się wyrazić podejrzenia, iż Wacek Paczura, mizerny szlachetka, mógł być tym — wyraziła się — proferowanym.
Na pierwsze spojrzenie już kasztelanic czuł jakiś wstręt do tego wąsatego gładysza w czamarze. Nie powiedział ani słowa... zabawił do wieczora, i wyjechał. Wacek powracał tąż samą drogą z lasu, którą kasztelanicowi już po nad wieczór przybywać było potrzeba...
Gościniec to był piasczysty, szeroki, lasem otoczony do koła, wyjeżdżony przez chłopskie wozy, szukające sobie lżejszej drogi... Wacek szedł bokiem ze strzelbą na ramieniu... Zdala po koniach poznał wracającego kasztelanica... Pociej też zobaczywszy go, ponieważ piasek był spory, pod pozorem ulżenia koniom, wyskoczył i pieszo skierował się ku lasowi, obrachowawszy, że się spotka z Paczurą. Sam dobrze nie wiedział, na co się to zdało, ale buta podraźniona wiodła go do zaczepienia sztachetki.
Z dala kilka razy się zmierzyli oczami, a że Wacek nie był mu osobiście znany, tylko go widział kręcącego się po pokoju, — witać go nie myślał. Skręcił nieco w las... Kasztelanic, któremu to było nie na rękę, zdjął kapelusz...
— Za pozwoleniem, — rzekł, — zdaje mi się, żem miał przyjemność...?
— Tak jest, spotkałem pana kasztelanica w Muchomorach...