Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skłonił się Wacek zimno.
— Ja właśnie ztamtąd powracam, — odezwał się kasztelanic, śmiejąc się żartobliwie. Nie miałem dziś szczęścia, bom panny Konstancji nie widział, a nie taję, że dla niej szczególnie się wybrałem, piękna bo panna! Jak pan znajduje?
Zdziwiony tą rozmową. Wacek się zasępił.
— Znajduję jak wszyscy, że panna Konstancja Rewnowska piękną jest bardzo, — ale dziwi mnie tak lekka mowa o niej.
— Pana to dziwi? — rozśmiał się kasztelanic, jakby szukał przyczepki, — a mnie to dziwi, że pan się dziwuje! hę? Co pan na to?
Wacek stał dalej, już nie wiedząc co mówić.
— Za pozwoleniem pana kasztelanica — rzekł, — ja nie dobrze rozumiem...
— A! pan nie rozumie!! — począł się śmiać sucho kasztelanic, — pan rozumieć nie chce? hę? co?
— O co panu idzie? — zimno odezwał się Wacek.
Pociej zmierzył go od stóp do głowy oczyma, przystąpił bliżej i rzekł cicho:
— Pan niema ochoty...
I ręką wskazał fechtowanie.
— Owszem, — odparł Wacek, — dla czegóż nie? tylko nie widzę racji!
— A gdy komu ręce świerzbią? to nie jest racja? — zapytał Pociej.
Wacek głową dał znak potakujący.
— Pan się bijesz na szpady? — spytał Pociej.
— Biję się i na szpady — choć na szable wolę...
— Na szable nie służę... Szpad i rapirów parę mam z sobą... a gdybyśmy...
Odwrócił się do służącego i mrugnął. Ten już dobywał dwa rapiry równe, które nigdy Pocieja nie opuszczały. Z gracją podał jeden przeciwnikowi Pociej, zrzucił frak i stanął. Wacek, nie wiedząc za co i dla czego ma się bić, troszkę się śmiejąc w duchu z napastnika, a nie wiele ważąc te żelaza, które naówczas z pogardą rożenkami nazywano, — postawił