Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Janowi siedzenie naprzeciw siebie; stanął tylko za krzesłem oczekując rozkazów, jakby oznajmywał, że długo tu nie zechce pozostać.
— Siadaj pan — zawołała rozkazująco — czego się pan śpieszysz?
— Oczekuję co pani mi poleci.
— Ja pana spytać tylko chciałam, co masz przeciwko mnie? — odparła żywo
— Ale cóżbym mieć mógł!
— Nieprawda! ja się panu dziwaczną, śmieszną, może gorzej jeszcze wydaję?..
— Nie mam prawa sądzić nikogo...
— Pan mi się wymykasz, jam przywykła do posłuszeństwa...
— A ja do niepodległości — odparł uśmiechając się Jan.
— To prawie niegrzeczność — odezwała się z wymuszonym także uśmiechem.
— Widzi pani co się zyskuje w towarzystwie takich jak ja wieśniaków!
— Westchnęła i zmierzyła go oczyma, któreby zmięszać go mogły, gdyby nie był zbrojny w uczucie grozy i oburzenia, jakie w nim ta kobieta wzbudzała.
— No, więc jakże, zawsze będziemy nieprzyjaciółmi?
— A! pani, ja nie mam nieprzyjaciół i niczyim nie jestem...
— A moim?
— Byłaby to niesprawiedliwość...
— Sądziłam, że potrafisz być szczerszym... szepnęła.. podaj mi pan ten flakonik z toalety, i siadaj...
Jan był posłusznym, ale nie usiadł jeszcze — pani Bulska zżymnęła się patrząc na niego...
— Jakie są pańskie zamiary na przyszłość? — spytała po przerwie małej, podnosząc oczy ogniste...
— Moje? — zdziwiony odparł Jan — moje, pani?
— Pan więcej mnie obchodzisz, niżbyś mógł sądzić... juściż na całe życie nie zakopiesz się tu na wsi?
— Owszem, sądzę, że nic lepszego nie mam do zrobienia...