Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc tak, służyć, rdzewieć, zabić się dobrowolnie? Borowa jest miłą ustronią, ale dla tak młodego człowieka, który całą jeszcze przyszłość ma przed sobą, może pracować, dźwignąć się, sobie i drugim być użytecznym!!
— Bałbym się — rzekł Jan — żebym za wiele pragnąc i chcąc iść za daleko, nie zaszedł tam gdzie biedny Leon...
Kobieta zmierzyła go okiem surowem.
— Ja mało żądam i nie zamierzam iść wysoko, czując, że siłby mi zabrakło; alboż tu na wsi i wśród ciszy pracować i stać się użytecznym nie mogę? Czyż koniecznie wznosić się i dobijać czegoś potrzeba?
— Masz pan słuszność — odpowiedziała chłodno — są ludzie nie stworzeni do walki i zdobyczy... omyliłam się.
— Ja właśnie jestem jednym z tych ludzi, wierzących, że na kaidem stanowisku w życiu można spełnić jego zadanie i nie pragnę ani więcej, ani inaczej.
— Choć niepotrzebne może, te kilka słów niech panu dowiodą, że mu szczerze sprzyjam — dodała kobieta — nie zważając na wstręt jaki w panu obudzam...
— Pani! czyżbym śmiał!
Hrabina uśmiechnęła się tylko, i na wykrzyk ten pełen grzeczności chłodnej, odpowiedziała wzrokiem, który mówić się zdawał — czekaj, zobaczemy czy wytrwasz!
Wzięła książkę w rękę, a Jan rad że go uwolniono, po cichu się, ścigany tem wejrzeniem oddalił.
Pan Aleksander, który postrzegł że był u pani Bulskiej, czatował już na niego ciekawy.
— Czego ona chciała od ciebie? — zapytał chwytając Bronicza...
— Prawdziwie nie wiem — rzekł zmieszany bibliotekarz — zdawało się podobno hrabinie, że ja maluczki robak, nie dość pokornem i przyjaznem okiem na nią spoglądam; robiła mi jakieś wymówki, dawała rady...
Pan Aleksander ruszył ramionami... i zamilkł, nie