Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dzień dobry, dziwnie brzmiącem w ustach cudzoziemca, i tak kanonika rozbroił, parę razy znajdując się na nabożeństwie w kościele, że mu nawrócenie niechybne przepowiadał.
Baron i hrabia Dahlberg, którzy się nigdy wprzód nie spotkali, choć łatwo w sobie domyślili się współzawodnictwa, poprzyjaźnili się jednak w tej pustyni, poznając w sobie ludzi jednego koła i świata. Przybycie ich obu odstraszyło tylko pana Aleksandra, i z tego względu pożądanem się wydało obojgu chorążstwu, ale dostrzegłszy skutku tego hrabina, która zdawała się chcieć wszystkich prowadzić w tryumfie za sobą, tak potrafiła znowu przemówić, nadskakiwać, łasić się chorążycowi, że z nią razem począł się śmiać z gości, i nie miał już jej wcale za złe ani kuzynka, ani cudzoziemca, którzy mu ożywili Borowę.
Chorąży rzadko wychodził na pokoje i z widoczną chmurą na czole...
Zdawało się wszystkim, że na tem będzie koniec, gdy Pulikowski, który się poprzyjaźnił z kamerdynerem hrabinej, z nudów szukającym jakiegokolwiek towarzystwa, wpadł do Doroszeńki, w chwili gdy niemal wszyscy tam byli na wieczornej gawędzie, cały zaperzony i widocznie pełen jakiejś nowiny.
— Ehe! — rzekł widząc go nadchodzącego Zbrzeski — pewnie panna Jamuntówna spłatała jakiegoś psikusa nieszczęśliwemu Pulikowskiemu, bo twarz ma na wywrót... A co to ci, poruczniku?
— Ale bo to nic nie wiecie! — zawołał sapiąc przybyły — wszak to jeszcze nie koniec.
— Co? nie koniec? — spytał Doroszeńko — ale gdzież początek?
— Oni nam tu zaleją Borowę — rzekł Pulikowski — to skaranie Boże!
— Kto? co?
— Boję się mówić, mogę ucierpieć, najmniejsze słowo zaraz powtarzają — zawołał koniuszy — wszyscy prześladują! ściany słuchają... zresztą co to do mnie należy?...