Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

użycia wygódek! A to krzesełka, z pozwoleniem jak poduszki, które dawniej wstyd było wziąć pod głowę, a to powoziki żeby nie trzęsło, choć dawniej na terlicy szlachcic dwadzieścia mil zrobił i nie czuł fatygi; a to odzież różną, od wilgoci, od chłodu, od gorąca. I tak też się powypieszczali, że gdyby który z nieboszczyków dziadów wstał a popatrzał na potomków swoich, wziąłby ich za żydków, ledwie z pierzyny wypuszczonych.
Pan Aleksander też ze swoim dworem na szarabanach i wózkach przyjechał do Romaszówki, wlokąc za sobą całą armję strzelców, koni, szczwaczów, psów i furę sieci.
Stojący na ganku gospodarz powitał go wesoło.
— No! a księdza Ginwiłła nie ma! o! nie dobry — zowołał — a Jaś Bronicz? — dodał niespokojny.
— Stawię się na rozkazy — odpowiedział wesoło, ze strzelbiną wyskakując młody chłopiec.
— Ale z waćpana podobno jeszcze, jak się zowie, myśliwy nie tęgi — odparł szlachcic podając mu rękę serdecznie — pierwsze pole.
Zwykła w takich razach rozmowa ochocza rozpoczęła się w ganku, ale nie potrwała długo, bo ju zastawiano śniadanie, uwijały się dziewczęta i litwin na czczo gości swoich w las puścić nie mógł, choć refektarzyk dobrze zaopatrzony stał już na furgonie. Potrzeba było jeśli nie jeść, to choć skosztować trochę, a kto chciał dowieść przyjaźni, musiał się przygotować głodem do jak najserdeczniejszego zajadania przez dzień cały; bo Bundrys sam miał dobry apetyt i brak jego przypisywał po staremu niełasce i wybredności.
Już mieli wyjeżdżać z Romaszówki do lasu, gdy gospodarz wyszukawszy oczyma Bronicza, przystąpił do niego, obejmując go w pół.
— Za pozwoleniem chorążyca — rzekł — gdybym to ja pana Jana dziś sobie zabrał na pomocnika do gospodarstwa... hę?
— Pan Jan zupełnie wolny, i może sobą rozporządzać jak zechce — rzekł szybko Jamunt.