Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie rychło już nadszedł Bronicz, i swoim zwyczajem, skromniutki chciał się ukryć w kącie, ale Bundrys poszedł wprost do niego, otwartemi witając ramiony z pewną affektacją, która wszystkich oczy zwróciła a chłopca zarumieniła.
— Jak się masz — rzekł — nie prawda, że i waszeć do mnie przyjedziesz na polowanie?...
— Jeżeli czas pozwoli...
— I czas i pan chorąży pozwolą, a ja proszę, przyjedź! naucz się polować... to chłopcu zdrowie daje i uczy naszego starego szlacheckiego wojennego rzemiosła!! I zdrowo i miło, jak się zowie!
Napróżno jednak chciał Bundrys wyciągnąć Jasia z ustroni jego i okazywaną mu szczególniejszą jakąś przyjaźnią przybliżyć do siebie; Bronicz zawstydzony tem, umknął mu jak tylko mógł z oczów; ale wszyscy postrzegli w postępowaniu sędziego coś niezwyczajnego, i chorążyna nawet posmutniała, nie wiedząc jak to pogodzić z odwiedzinami u proboszcza. Nikt się nie spodziewał, aby zakamieniały szlachcic odmienił tak rychło zdanie, i sam przyciągał pana Aleksandra, oświadczywszy się przeciwko niemu; potrzeba więc było wyjaśnić znaczenie tej zagadki.
Proboszcz wziął go na stronę.
— A, przecież — rzekł — masz roznm, kochany sędzio...
— Jegomość dopiero to dziś postrzegłeś? — zapytał Bundrys śmiejąc się — albo co?
— Bo ci z głowy wywietrzały twoje przesądy, i pomiarkowałeś się, żeś głupstwo powiedział, będąc u mnie...
— Jak to, alboż odwołuję?
— Jużciż, kiedy go zapraszasz!
— Ale bo, jak skoro po mojem oświadczeniu był u mnie, toć mi ręce rozwiązał; już w nim konkurenta nie widzę...
Proboszcz głową pokiwał; szlachcic się uśmiechnął
— Dajmy temu pokój.
— Myliłbyś się kanonik, gdybyś sądził — dodał