Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bundrys — tylko panowie... jak się zowie... magnaterja! Wolę Broniczów! wolę Broniczów!!
— I spojrzał na córkę, która jnż czegoś pod stołem szukała.
— Trzebaby ich tu kiedy obu na polowanie prosić — dodał sędzia uśmiechając się do siebie — sieci mają i psy dobre... i ten stary ich, jakże się zowie? zna jucha lasy, jak nie można lepiej, Kiryłło sam przyznaje.
Ot, pojadę do Borowej...
Nie wiedzieć co znowu w głowie zaświtało sędziemu, ale trzeciego dnia kazał zaprządz do wózka i wesół, śmiejąc się do siebie w duszy, do Borowej wyruszył. Zajechał przed pałac, i gdy chorążyna niespokojna wyszła naprzeciw niego, upatrując w jego oczach co jej przywozi, powitał ją tak wesoło i ochoczo całując w rękę, że się aż serce staruszce rozradowało.
Nadszedł natychmiast i pan Aleksander i ksiądz Ginwiłł ze dworku, aby niepotrzebnemu jakiemuś zamachowi, którego się obawiał, zapobiedz; ale zamiast spodziewanego z wielkiej chmury deszczu, znaleźli Bundrysa rozdobruchanego, rozprawiającego raźnie, serdecznego jakoś i nad wszelkie oczekiwanie w lepszym humorze.
— A ja tu umyślnie przybyłem — rzekł do wchodzącego Olesia, — żeby pana z całem myśliwstwem zaprosić do siebie... zapolujemy jeszcze raz... Ale tak, i pan i Bronicz i Doroszeńko i Pulikowski — co żyje, nawet ksądz Ginwiłł może?
— Co waćpanu w głowie, panie sędzio, że ja na tę waszą rzeź patrzeć pojadę... oburzył się kanonik, — a to by pięknie było!!
— Mości dobrodzieju, wszak ci mamy patrona myślistwa w św. Hubercie, który był wielkim łowcem podobno.
— Chyba też by św. Hubert mnie na polowanie wyciągnął! — zawołał ksiądz Ginwiłł — a mnie to do czego..