Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sędzia — że ja pana Aleksandra ocenić i uszanować nie umiem... tylko że takiego pana nie chcę...
— A! a! — za wołał ksiądz Ginwiłł — zawsze taż sama piosnka!
— Zawsze i do końca..
— No! to dajmyż pokój...
— Dajmy pokój. — Rozśmieli się oba...
— Niech Bóg prowadzi jak jego wola — rzekł proboszcz...
— Zapewne, zdajmy się na Niego — odpowiedział Bundrys z jakąś miną żartobliwą...
Reszta odwiedzin tych zeszła na tak miłej rozmowie, sędzia tak był uprzejmy, tak się wstrzymywał z przycinkami na arystokracją, tak wesół i nadskakujący, że chorążyna znowu posądziła kanonika, iż mu się przesłyszeć musiało, to co jej powtórzył.
— Jakże, mój kanoniku, to wszystko pogodzić — odezwała się do niego po odjeździe sąsiada... — oburza się i zaprasza... co to ma znaczyć?
— A! i ja tego nie rozumiem... — rzekł ksiądz z pokorą...
— Ale jak ci się zdaje?
— Najgorzej, że nie pojmuję i jestem jak w worku... stary coś sobie przymyślił innego, ale nie bardzo mu wierzę i obawiam się.
— Mój Boże! dla czegoż to ludziom z ludźmi żyć tak trudno, pogodzić się, a nawet zrozumieć? — zawołała chorążyna. — Pociesz mnie, poradź co kochany kanoniku — ot znowu nasza nadzieja dla Olesia... zniszczona... a ktoby się mógł spodziewać, że to co drugim pomaga, nam zaszkodzi właśnie?
Powiedziała to z takim głębokim smutkiem biedna matka, że kanonik cały się jego wyrazem poruszył.
— A! pani chorążyna dobrodziejko, do Boga pociechy szukać, nie do słabych istot jak ja... zdać się na wolę jego i złożyć na ofiarę u stóp krzyża żądania i pragnienia... Dawno to powiedziano, że śmierć i żona, przeznaczona; w istocie musi czuwać Opatrzność nad dziećmi swojemi, boby oni sami nie potrafili odgadnąć