Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

działem mu, że nic o tem nie wiem, a zresztą wyburczałem i odprawiłem.
Tak poszeptawszy weszli do salonu a chorążyna napróżno starała się udawać wesołość i cały wieczór ze spuszczoną nad robotą głową, ostrożnie łzy ocierając, przesiedziała milcząca.
Od dawna już nie pamiętano w Borowej takiego smutku, ciążącego na wszystkich, i tego nieopisanego stanu niepewności, oczekiwania, jaki tu teraz panował. Przy objadach mało kto się odzywał, poglądali na siebie wszyscy, zdawali badać i nie rozumieć; wieczorami, gdyby nie czytanie, które teraz zawsze należało do Bronicza, nie wiedzianoby co począć. Chorąży smutniejszy był niż kiedy, przywykli już do poznawania stanu jego duszy z chodu i ruchów; dworscy, syn, żona postrzegali po sposobie w jaki wchodził, po stąpaniu i rzucanych wejrzeniach, że nie był w zwykłej swej mierze, coś go wewnątrz niepokoiło i gryzło. Kroki jego nie były regularne, zatrzymywał się, podnosił głowę, zdawał nie rozumieć czytania i zaglądał czasem w książkę, jakby chciał wątek jego pochwycić stracony. Chorążyna popłakiwała po cichu, ale święta niewiasta tak się obawiała, żeby tego nie zobaczył, domyślił się, tak nadrabiała przymuszoną wesołością, że znowu dziwiła nią dworaków, przywykłych do innej wcale swobody umysłu...
Pan Aleksander najlepiej ze wszystkich grał rolę takiego jakim był całe życie, ale i w nim drgało coś niezwyczajnego, odzywały się chwilami niepokoje, objawiało zaprzątnienie jakieś, tęsknota.
Można więc sobie wyobrażać, jakie to wrażenie czyniło w przywiązanych do nich wszystkich przyjaciołach, na tym dworze, który zgadywał każdą myśl państwa i gotów był na wszelkie poświęcenie dla nich i ofiary. Nawet ksiądz Ginwiłł posmutniał i wychodził z próżnemi kieszeniami od stołu, w dziedzińcu dopiero przypominając sobie po stojących psach, że im chleb był winien, do którego przyzwyczaił. Panna Jamuntówna, która więcej i lepiej od drugich wiedziała co się