Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A co tam? — w progu zapytała staruszka — uciekł nam pan Bundrys?
— Spieszył się do domu — rzekł kanonik, na którego twarzy łatwo było wyczytać skłopotanie i niespokój niezwyczajny. Chorążyna domyśliła się, odgadła coś zaraz, i nie dając poznać po sobie, po chwili dla pokazania Flos passionis, który w ganku rozkwitał, wyprowadziła proboszcza.
— Czego to przyjeżdżał sędzia?
— At! stary dziwak! — odpowiedział ksiądz.
— Coś bo mi kanonik jesteś nie swój, jakbyś się co złego dowiedział.
— I to, nic... prawdę powiedziawszy, bzdurstwo...
— Nie tyczy się to Aleksandra?
Ksiądz Ginwiłł, który nigdy nawet w najmniejszej rzeczy nie skłamał, umilkł.
— A widzisz, zgadłam! — zawołała chorążyna. Oleś tam był kilka razy... cóż tedy?
— Stary dziwaczy...
— Mów bo szczerze, otwarcie, z czem przyjeżdżał?
— Wpadł jak bomba, mościa dobrodziejko... zaperzony... ktoś mu tam w miasteczku, podobno Uchański, powinszował, że się pan Aleksander z jego córką żeni... bo to zwyczajnie ludzie paplać lubią... ten to tak wziął do serca...
— No! ale c6ż to tak strasznego?
— Abo go to pani nie zna? Zaczął od tego, że jeżeli odwiedziny pana Aleksandra są z przyjaźni sąsiedzkiej, bardzo dobrze, ale jeżeli w jakiej myśli...
Chorążyna załamała ręce...
— Stary uparty, ale co to na to zważać!
— Cóż on mówi?
— Że gdyby istotnie pan Aleksander miał myśl taką, on na to nigdy nie pozwoli...
Biedna staruszka spuściła głowę smutnie.
— Mój Boże! — zawołała — cóżeśmy mu zrobili.
— Nie trzeba na starego zważać... i panu Aleksandrowi o tem mówić; pomiarkuje się przecie... powie-