Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z niesforną dziatwą, więcej pierników niż nauki pożerającą.
Na widok Bundrysa wysiadającego z bryczki, resztę zapasów rozdał ks. Ginwiłł godnym i niezasłużonym, i gościa miłego wprowadził do pokoju.
— Siadajże, kochany sąsiedzie — rzekł — siadaj, i mów czem ci służyć?
Bundrys jeszcze był w gniewie i podrażnieniu.
— Z interesem, jak się zowie, przyjechałem — odezwał się spiesznie — jesteśmy sami? mogę mówić!
— Mów, mów, nikogo nie ma, co tam? przestraszasz mnie, kochany sędzio, cóż to tam takiego?
— Księże kanoniku dobrodzieju, pozwalasz otwarcie?
— Zmiłuj się, cóż to za przybory, starzy jesteśmy znajomi, i spodziewam się przyjaciele...
— Otóż w imię przyjaźni, jak się zowie... powiedz księże kanoniku — czy jest w tem myśl i zamiar jaki, że pan Aleksander uczęszcza do mojego domu? Miło mi zawsze go witać, ale ja mam córkę, ludzie złośliwi nie spią... już plotą trzy po trzy... potrzeba się porozumieć...
Ksiądz Ginwiłł stanął w wielkim kłopocie co począć, i nie dobrze jeszcze pojmując z jaką to myślą mówił Bundrys.
— Ja to tego tak dalece dobrze nie wiem, co pan Aleksander myśli... no! ale... gdyby... to cóż? to cóż? — spytał ksiądz Ginwiłł.
— Gdyby tę myśl miał, to niechże ją sobie zawczasu z głowy wybije! — buchnął Bundrys — bo jak mi Bóg miły, z tego nic nie będzie!
Kanonik łagodnie ruszył ramionami.
— Najprzód, powiadam ci, sędzio kochany, że nic nie wiem, i nie mogę cię stanowczo w tej mierze objaśnić... ale powtarzam, gdyby się starał, c6ż ty masz przeciw niemu?
— Ja? nic, tylko że pan! — odezwał się Bundrys.
— A dalej? — spytał się kanonik...
— To mi dosyć! nigdy córka Bundrysa nie pójdzie tylko za szlachcica...