Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, to dajmy pokój; nie gniewaj-że się i nie jątrz daremnie — rzekł Uchański.
— Jak tu się nie gniewać kiedy mnie, i to biedne dziecko wzięli na języki! Co to, ja Kostusię mam na zbyciu? czy co? i że dwa czy trzy razy był u mnie pan Jamunt, zaraz ludzie swatają. Słychana to rzecz! Co to, ja potrzebuję ich państwa? Wolałbym lada ubogiego chłopca coby butów nie miał, niż te ich miljony, za którebyśmy się im kłaniać musieli. Taka dobra kasza moja hreczana, jak ich melszpejzy! a Kostusię stanie na to, żeby sobie męża wybrała między równymi! — mosanie! — sapiąc dokończył Bundrys.
— I, dość! — zawołał Uchański.
— Nie dosyć! jak się zowie — zaperzony odparł Bundrys — czy to mnie nie znasz sędzio, czy co? Jamuntowie mają familję, koligacje tam nie wiem jakie, a to jabym pozwolił, żeby mi ten ich a-reszta-gracki świat na moją jedynaczkę krzywił się i wydziwiał z naszego poczciwego nazwiska? o! póki mojego życia, nic z tego nie będzie!!
— No! to dajmyż pokój tej drażliwej materji uspakajał Uchański — choć zaprawdę nie wiem co tu cię tak gniewać może.
Ale nie łacno przyszło udobruchać sędziego, który się perzył, gniewał, co chwila wybuchał na nowo, jak zwarzony chodził dzień cały, i odjechał nareszcie tak poirytowany, że Uchańskiemu szczerze żal się go zrobiło. Za miasteczkiem namyśliwszy się jakoś, kazał zwrócić do Borowej i całą drogę mrucząc wysiadł przed dworkiem ks. Ginwiłła.
Kanonik siedział na ławce, obłożony piernikami i gruszkami, w koło miejskie dzieciaki z elementarzami głośno mu się popisywały z alfabetem, a on im nagrody wydzielał. Trochę opodal wszystkie psy z miasteczka i dworków, przyzwyczajone do cierpliwości w czasie lekcji, siedziały kołem poważnem, niekiedy poszczekując, jakby mu się przypominały; organista stał we drzwiach, zażywając tabakę i zdając się litować nad kanonikiem, który już do potu uznojony był