Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Aleksander, nie tając się już z uczuciem, jakie miał dla niej, z dnia na dzień coraz był więcej rozkochany, ona z nim od powrotu swojego chłodniejszą, zdawała się więcej pragnąć szacunku i przyjaźni, niż miłości, którą hamowała obejściem się i słowem. To jej postępowanie, miłe w oczach chorążstwa, draźniło jednak biednego człowieka i zamiast go ostudzać, rozpłomieniało jeszcze. Po kilka kroć już próbował się zbliżyć do niej i szczerzej z nią pomówić, ale hrabina jakby się nie domyślała celu rozmowy, starała się jej uniknąć.
Nareszcie jednego dnia wszedł pan Aleksander niespodzianie do mieszkania hrabinej, i chociaż się wybierała wychodzić, wstrzymał ją na chwilę.
— Kochana kuzynko — rzekł — daruj mi momencik... mam prośbę do ciebie...
— Co każesz
— Nic, proszę cię tylko po słuchaj mnie... ulżyj mi ciężaru, który w sobie noszę...
Chorążyc wziął jej rękę i całując — dodał cicho:
— Widzisz że ciebie kocham...
— Tak! widzę i to mnie smuci! — odpowiedziała hrabina...
— Smuci cię to?...
— A! nie myśl żebym nie umiała być wdzięczną za pierwsze może szczere, głębokie uczucie, jakie w życiu wzbudziłam; ale powiedz mi, godziż mi się odpowiedzieć na nie i przyjąć je od ciebie?
— Jakto?
— Kto ty, a kto ja jestem, w oczach własnych i oczach świata? tyś czysty i zacny, ja sterana i sponiewierana istota... Nie sądź z tych wyrazów żebym sobie co więcej nad płochość i szał jakiś, co życie moje zatruł, wyrzucać mogła... ludzie mnie spotwarzyli, alem i ja winna... bom lekko ważąc wszystko, z uśmiechem wdziewałam pozór występku i suknię sromoty... Unosiło mnie serce, fantazja, gorączkowa ciekawość, pragnienie nowości... i błotem i krwią zbryzgana wyszłam z tych zapasów ze światem, zabita na