Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mienić — ale hrabina potrząsła piękną główką, i z uśmiechem boleści przerwała słowa jego.
— Czy wiesz wszystko, co mnie spotkało! — zawołała — wiesz?
— Trochę...
— Możesz więc pojąć, że nie prędko rozśmiać się i rozweselić potrafię... cudza nawet radość boli mnie jak coś nienaturalnego... łzy ciągle do oczów się cisną.
Dzień ten niezmiernie smutno przebyli na opowiadaniach ostatnich przygód hrabinej, która nie uniewinniając się wcale, mówiła o sobie dawniejszej, jak o kimś obcym i obojętnym; nie chciała mieć tajemnic dla tych, których za najlepszych uważała przyjaciół, i z goryczą opisała im odrzucenie, osamotnienie, wzgardę której doznała, i okropną scenę macierzyńskiego przekleństwa, przejmującą ją jeszcze śmiertelnym dreszczem.
Leon na chwilę widokiem jej uczuł się znowu zwrócony do dawnej swej choroby, milczał, męczył się, ale przemógł wreszcie, i ku wieczorowi poszli już oglądać miejsce, nowe budowy... starając się mówić o rzeczach obojętnych; ale hrabina na chwilę zaledwie przemówiwszy swobodniej, wracała do smutku i zadumania, które się stały dla niej tonem naturalnym i barwą jej codzienną. Zresztą wielkie zamiary ozdobienia tego miejsca, urządzenia domu, nic ją już nie obchodziły, nie miała ochoty do niczego, w niczem przyszłości, nie wierzyła w jutro...
Przez samą litość potrzeba ją było choćby siłą zabrać do Borowej, co też nazajutrz się stało, i razem przeprowadzając ją Leon z panem Aleksandrem, o pół godziny tylko wyprzedzili. Chorąztwu obojgu dość było spojrzeć na przyjeżdżającą, by się z nią pojednać; otoczono najtroskliwszem staraniem, pieszczotami niemal, zbolałą istotę, która na przybycie pod ten dach gościnny usiłowała przywdziać pozór spokoju i światowej obojętności, ale to co dawniej przychodziło jej z taką łatwością, dziś było niepodobieństwem; usta odmawiały