Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chociaż ani strapieniu, ani trwałości nawrócenia nie bardzo dawano wiarę. W szczerość chwilową skruchy wierzyli wszyscy, ale w stałość jej, nikt nie śmiał, a kanonik swoje porównanie do gołębia powtarzał... Odpowiedź wysłana zdała się jeszcze panu Aleksandrowi za chłodną; nie śmiał pojechać sam, ale mocno tego pragnął, i chorążyna widząc że namiętności tej rozumowaniem niepodobna zwyciężyć, a trzeba bieg swobodny jak chorobie dozwolić, sama napomknęła synowi, że mógłby na dzień do hrabinej pojechać.
Wziąwszy więc z sobą Leona, chorążyc ruszył z bijącem sercem naprzeciw czarodziejki; kilka mil które ich przedzielały, przebiegli tchem jednym prawie, nie mówiąc do siebie, a gdy z drzew ukazał się nowy pałacyk hrabinej, pan Aleksander pobladł jak ośmnastoletnie chłopie. Dom zastali pustką jeszcze, nieskończony, pokoje próżne, a na rogu, w dwóch jakkolwiek wykończonych, hrabinę, która wyszła na ich spotkanie. Pan Aleksander nie mógł się oprzeć wzruszeniu, gdy ją ujrzał zmienioną tak, jak gdyby nie miesiące ale lata długie dzieliły rozstanie świeże jeszcze od dzisiejszego spotkania; Leon także cały był przejęty i drżący. Równie piękna pani Bulska miała coś we wzroku, mowie, obejściu, taki ucisk duszny, upokorzenie i przestrach malujący; w jej czarnych oczach tak łez było pełno, w mowie tyle smutku, a dawne szyderstwo tak niepowrotnie uciekło, że widok jej, nieprzyjaciela by zdjął litością. Pomięszana, przywitała pana Aleksandra i Leona, na którego spojrzała z ciekawością, szukając śladów zmiany, jaką list jego zapowiadał.
— A! dziękuje ci kuzynku — szekla do chorążyca — spełniłeś prawdziwie chrześcjański uczynek wyciągając mi dłoń... potrzebuję pociechy, dźwignienia, zachęty. Od ostatniego widzenia się naszego przeżyłam wieki, przebolałam nieskończoności, złamana jestem męczarnią... chciałam śmierci... życie wróciło za karę.
Pan Aleksander chciał rozmowę w weselszą od-