Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więc śniadanie na posługujące dziewczęta, i wszyscy zostali razem. Jan, po dniu przepędzonym w Borowej, był smutny i zamyślony; może też i rodzące się coraz silniej uczucie, czyniło go niespokojnym o następstwa. Czuł, że się przywiązywał do tego domu, do dziewczęcia uśmiechającego mu się naiwnie pierwszą miłością życia, i wzdrygał się na myśl, że tę śliczną istotę, tego aniołka, jakaś ręka obca, zimna, może mu unieść i pochwycić. To straszne przypuszczenie, które raz pierwszy przebiegło przez myśl jego, dało mu najlepszą miarę uczucia, jakie w sercu mieszkało. Głowa się zawróciła, zimny dreszcz przebiegł po nim.
— A jeśliby ona była szczęśliwa? czyżbym jej i czyjemuś szczęściu miał zazdrościć? — spytał sam siebie — nie! patrzałbym na nie zdaleka...
— A gdyby ci go widzieć nie dozwolono? gdyby jej widzieć nie było wolno? — rzekł głos duszy.
— Straszneby to było cierpienie... nie! to być nie może! jużciż zdala, któżby mógł, czasem choć spojrzeć na nią, zabronić! nie! to być nie może.
I dumając, tak się Jan pogrążył że Kostusia musiała mu przerwać zamyślenie zapytaniem, o kim tak głęboko rozpamiętywał?
Bronicz się lekko zarumienił i wesoło otrząsł...
— A! pani — rzekł — człowiek, na którego barkach i swoja i cudza przyszłość leży, ma o czem pomyśleć; czasem go tak w najweselszą chwilę schwyci wpół tęsknota, obawa, i zatruje mu niespodzianie maluczką jego szczęśliwość której kropelkę ma tylko.
— A Bóg! — odezwała się Kostusia... czyż to już nic na niego nie zdamy?
— Wszystko — rzekł Jan — ale stare mówi przysłowie — że temu co sam myśli, Bóg tylko pomaga... ani myśli, ani rąk opuszczać nie można...
Z tego smutnego początku rozmowy przeszli łatwo na inny przedmiot, a pani Osmólska dnia tego, choć cokolwiek się już przybliżała do Jana, jeszcze więcej go badała, niżeli ośmielić chciała. Bundrys pochwycił później dla układów o dzierżawę, które choć dobrą